38. WPADAM OMIESC PAJECZYNY

Blog mi pajeczyna zarasta … A wicher chula, bezkarnie po katach ….

Wpadlam troche te pajeczyny omiesc i w katach co nieco pozamiatac, okna moze pozamykac, bo chlodem juz zawiewa …

Malo czasu mam teraz, ogarniam pewien calkiem nowy temat. Duzo sie ucze, a nie jest to dla mnie latwe. Internet to nie do konca moja bajka. Pisze sobie tego bloga i potrafie tu pewne rzeczy zrobic, potrafie wstawic post i zdjiecia, a nawet doszlam do tego jak wstawic post ukryty i to narazie bylo by na tyle. Nauczylam sie wyszukac i kupic sobie bilet na samolot i autobus ktorym moge dostac sie na lotnisko. Potrafie poszukac sobie potrzebne mi informacje, chociaz bywa, ze polegam i zostaje z niczym. Jest jeszcze kika rzeczy ktore potrafie sobie zrobic sama i kilka innych ktore sa poza moimi zasiegiem ….

A teraz np, sciagnelam sobie program, bo to chyba jest program, nazywa sie to ‘Canva’ i sluzy do robienia obrazkow, grafiki, np mozna sobie za pmoca tego, zrobic post na fejsa, albo kartki swiateczne dla rodziny i potem je wydrukowac. Ogarniam teraz i rozgryzam co i jak z ta ‘Canva’, jak to dziala itp … i klene jak szewc, bo nie wszystko mi wychodzi tak jak bym chciala, ale powoli zaczynam lapac. Na cale szczescie, mam do pomocy film ktory zrobila dziewczyna na grupie, bo inaczej byla by to dla mnie czarna magia.

Biore tez udzial w takim jednym wyzwaniu i jestesmy juz w polowie, a bedzie ono jeszcze trwalo do konca listopada. Codziennie mamy zestaw 10-ciu zadan, do wykonania, z czego 8 zadan sie nie zmienia. Jednym z nich jest zadanie dnia, ktore codziennie jest inne. Jest tez zadanie tygodnia i ono zwykle jest dla mnie bardzo trudne. Postanowilam, ze chocby mialao sie walic i palic, to wytrwam do konca. To czy bede w czolowce i czy dostane dyplom, nie jest dla mnie najwazniejsze, najwazniejsze jest to, zeby wytrwac do konca, bo moge sie duzo nauczyc. 

Dlatego nie widac mnie na blogu i dlatego mam bajzel w chalupie, ale podloga moze poczekac … Gandalf obiad ma, a koty michy na czas.

Taki troche chaotyczny ten moj post, ale wpadlam tu tylko na moment i zmykam na fejsa i do moich zadan …. Chociaz nie, teraz juz nie, moj zdezelowany laptop doprowadzil mnie juz dzisiaj do granicy cierpliwosci i juz wczesniej zamiescilam raport do wyzwania.

To ja pojde chlopakom kuwety posprzatac, a potem herbate sobie zrobie.

A z ta herbata sobie usiade i zrobie plan dnia na jutro, bo pare spraw musze ogarnac, bo inaczej bedzie kicha na calej lini. Nie moge sie jutro krecic jak pies za wlsnym ogonem, bo zadanie tygodnia jak dla mnie jest mega trudne, a do czwartu musi byc gotowe.

37. SWIATELKO NA OSTATNIA DROGE …

Poznym popoludniem zadzwonila corka, przekazala mi smutna wiadomosc.

Zmarl nasz dlugoletni znajomy i przyjaciel, nikt nic nie wiedzial, zabronil wywiesic klepsydre. Magdzie powiedziala znajoma, kiedy spotkaly sie w sklepie dla ksiezniczek, czytaj szmateksie. Dowiedziala sie za pozno i nie mogla pojsc na pogrzeb, Magda tez by poszla, ale … Trudno taka podjal decyzje.

Myslalam o nim dosc intensywnie od Bozego narodzenia … Wyslalam maila z zyczeniami swiatecznymi, ale dostalam odpowiedz, ze nie moze zostac dostarczony … Wyslalam SMS-a, ale nie dostalam odpowiedzi … A zazwyczaj odpowiadal bardzo szybko. Maila probowalam wyslac jeszcze dwa razy, z tym samym skutkiem. Prosilam corke zeby do nich podeszla i zapytala czy wszystko w porzadku i o co chodzi z ta paczta. Nie dotarla tam, ciagle zalatana, albo nie miala czasu, albo wylatywalo jej to z pamieci …

Wyslalam wiadomosc do syna, zapytal co bylo przyczyna i dlaczego nie pozwolil wywiesc klepsydry … Hummm … tu sie troche zdziwilam, przeciez dobrze wiedzial o tym, ze Kornel od kiedy go poznalismy chorowal na cukrzyce, tarczyce i mial niegojaca sie rane na nodze, mial tez jakas chorobe wiencowa, wiec bylo na co umrzec. A drugie pytanie … to raczej, juz nie ma go komu zadac, chyba, ze pani Basi. Jak skonczylam gotowac marakon, zadzwonilam do syna i przypomnialam mu, ze Kornel mial cala mase chorob na karku. Marek stwierdzil, ze tak, racja, ale on nie wiedzil go juz wiele lat … 

My spotkalismy sie z nim, jak bylismy w Polsce rok temu. Jak zwykle poszlismy ich odwiedzic i jak zwykle Gandalf dal Kornelowi butelke dobrego alkoholu, o ile dobrze pamietam byla to jakas whiskey. Oboje i Kornel i pani Basia, bardzo ucieszyli sie z naszej wizyty, opowiadali o swojej szarej codziennosci, o liczeniu kazdej zlotowki, o swoich dwoch kotach. Pani Basia powiedziala mi, ze nie jest dobrze, ze powinien schudnac, stary temat, ze nie trzyma diety, ze nie powinien pic i palic … Juz nie wychodzil z domu i nawet chodzenie po mieszkaniu, bylo dla niego problemem. I jakos tak … mialam to dziwne uczucie, ze moze … juz sie nie zobaczymy … gdzies tam w glowie cichutko taka mysl sie mi … Na koniec jeszcze zapraszal nas, ze jak bedziemy znowu w Przeworsku, to mamy wapsc, odwiedzic …

Jak uslyszalam ta wiadomosc to zrobilo mi sie smuno, bardzo smutno … Potem wrocil Gandalf i przekazalam mu smutna wiadomosc i za chwile zapalilam jeden z moich lampionow, zawsze tak robie, kiedy mysle o kims kogo juz z nami nie ma.

Swiatelko na ostatnia droge …

Zegnaj Kornelu, dziekujemy Ci za wszystko 😦

36. WRACAM DO SZYDELKA … :-)

Moj nadgarstek ma sie dobrze, czyli jest prawie jak wczesniej. Od co najmniej dwoch miesiecy nie boli, moge myc gary, odkurzac i takie tam inne … i nawet pieprz moge zmielic.

Lekarz pierwsze zalecil cwiczenia, ktore jakos nie bardzo do mnie przemawialy, poniewaz jak je wykoywalam, to nic nie czulam, tylko przy dwoch byl bol i dyskomfort, a np jak mylam gary, to co chwile z moich ust wyrywalo sie: “ja pierdole”. Zostalam przy tych dwoch, cala reszte pomijajac milczeniem.

Potem, 24 maja mialam pierwszy zastrzyk sterydowy i niewiele to pomoglo. Nie dawalam za wygrana i szukalam w internecie … I bingo, trafilam na cos, co do mnie przemawialo, byl filmik na youtube. W tym filmiku facet dokladnie i prosto wytlumaczyl o co chodzi z tym zespolem ciesni nadgarstka, pokazal trzy cwiczenia i tu rowniez wytlumaczyl jak one dzialaja, powiedzial tez, ze na poczatku beda bardzo trudne do wykonania i bedzie bol i tak bylo. Jestem przekonana, ze to wlasnie te cwiczenia najbardziej mi pomogly.

Nastepna wizyte mialam wyznaczona na 7 czerwca, ale jak bylam u lekarza, to tak bardzo sie koncentrowalam na tym, zeby zrozumiec co on do mnie gada i zeby nic nie pokercic, ze zapomnialam o tym, ze w ten dzien ma byc u nas Kaska. Jak przyszlam do domu, to sobie pomyslalam, ze przeciez zawsze moge zmienic termin wizyty i przestalam sie tym przejmowac. Dzien przed przyjazdem Kaski poszlam do osrodka i zmienilam termin, a ze wczesniej sie nie dalo, to wypadal on dopiero po naszym powrocie z Polski, a dokladnie 28 czrwca.

W trakcie pobytu w Polsce, caly czas cwiczylam, tyle na ile moglam i pamietalam, co prawda nie tak regularnie jak w domu, ale jednak codziennie. 

Jak przyszlam na wizyte kontrolna, to dostalam drugi zastrzyk sterydowy i nastepna wizyte mialam na 12 lipca. Na tej ostaniej wizycie nie dostalam juz kolejnego zastrzyku, nie bylo takiej potrzeby, reka juz nie bolala i ten stan utrzymuje sie do dzisaj.

Reka juz nie boli, jest sprawna i nie odczuam zadnego dyskomfortu jak wykonuje rozne czynnosci, ale wiem, ze to paskudztwo moze wrocic i dlatego codziennie staram sie nadal cwiczyc. Wiem tez, ze decyzja o pozostaniu przy cwiczeniach jest sluszna, bo za kazdym razem, ja dwa albo o zgrozo trzy dni je zbagatelizuje, to od razu wraca bol pod pacha i dlon zaczyna cierpnac. Dlatego tez, te cwiczenia na nadgarstek, dolaczylam do mojego zestawu cwiczen na kregoslup, ktore robie codziennie rano, no prawie codziennie, bo czasem mi sie nie chce …

I jakos tak na poczatku troche sie balam, a potem jakos tak, mi sie nie chcialo, ale teraz powoli zaczynam wracac do szydelka.

35. …….

Przyszla do mnie z wizyta “przyjaciolka” i jak zwykle ma to w zwyczaju, zrobila to bez zapowidzi. Ona tak lubi i zawsze spada mi na glowe, jak grom z jasnego nieba. Wczoraj jeszcze jej nie bylo i bylo pieknie, a dzisiaj PYK i juz jest ….

Znamy sie jak lyse konie … Humm, jednak nie, to mi sie tylko tak wydaje, to ona zna mnie na wskros, wie o mnie wszystko, zna moje troski i bole, leki i obawy, najskrytsze sekrety … te ktore drecza, mecza i bola …. Ona zna mnie od czasu, kiedy jako mala dziewczynka lezac u boku mamy, w ciemna, dluga noc, wsluchiwalam sie w jej oddech i nudzac sie, nasladowalam jego rytm. A potem dotrzymywala mi towarzytwa, kiedy jako nastolatka, czytalam ksiaki do poznych nocnych, albo wczesno rannych godzin. Siadala tez na mojej poduszce, kiedy moje dzieci tulac sie do swoich jaskow, rosly w nocy. Nie opuscila mnie rowniez, kiedy moje, juz nastolatki, przechodzily swoje bunty, a ja do pozna szukalam czegos ciekawego po kanalach TV, chociaz wszyscy inni snili juz dawno swoje sny. 

Teraz kiedy moje nastolatki, sa juz doroslymi ludzmi, ona caly czas jest taka sama, dokladnie taka jak byla wtedy, kiedy sie poznalysmy, nic, a nic sie nie zmienila i nadal przychodzi do mnie w nocy i nigdy nie uprzedza o swoich wizytach i nigdy nie okresla sie, jak dlugo zostanie … Czasem przychodzi do mnie na dwa lub trzy dni, czasem na tydzien, albo miesiac … Bywa tez dluzej, chyba dobrze sie ze mna bawi i ma w glebokim powazaniu to, ze przyjemnosc jest tylko po jej stronie … 

Niestety nie znam przyczyny tego uwielbienia, chociaz wiem, ze gdyby udalo mie sie to poznac, byla bym na dobrej drodze do zerwania tej znajomosci. Probuje zamykac przd nia drzwi i okna, ale to dziala tylko na chwile, ona zawsze znajdzie tekie wejscie o ktorym ja jeszcze nie wiem. I jest taki jeden klucz, ktory kiedys skutecznie pozamykal przed nia wszystkie wejscia, ale ja teraz nie mam do niego dostepu i nawet nie wiem, czy jeszcze pasowal by do tych wszystkich zamkow.

Ona uwielbia nocne harce, a ja rano jestem jak w gestej mgle i przedzieram sie tak przez nia az do popoludnia … kawa nie pomaga, zreszta kawa nie dziala na mnie pobudzajaco, pije ja dla jej smaku, ktory lubie.

Teraz jest juz od, chyba dwoch tygodni …

Czyli chyba ironicznie, powiem sobie – dobranoc ….

A moze dzisiaj okaze sie, ze juz sobie poszla ? Znudzila sie moja osoba … ?

34. JAK NAWIGACJA WYPROWADZILA MNIE W POLE

Dwa tygodnie temu, w czwartek postanowilam wybrac sie na spotkanie integracyjne. Jestem na takiej jednej, fesbookowej grupie “Polskie Haliny UK” i tam co jakis czas dziewczyny organizuja spotkania. Wyglada to w ten sposod, ze jakas Halinka tworzy wydarzenie, podaje date spotkania i miejsce, a potem dziewczyny sie zapisuja. Spotkania sa w roznych miejscach, dniach i porach dnia.

W ten czwatrek mialo to byc wyjscie na kawe i mialo sie odbyc  w duzej kawiarni w Hyde Park, o 11-stej. Oczywiscie byl podany adres i nazwa lokalu, wiec wystarczylo wklepac ten adres w nawigacje w telefonie i jak po sznurku … 

Ta, tylko u mnie nie zawsze to tak dziala i nie, nie dlatemu, ze urzadzenie z miasta a czlowiek ze wsi, juz jakis czas temu nauczylam sie poslugiwac nawigacja i nawet calkiem dobrze mi to wychodzi. W moim przypadku poprostu czasem dzialaja jakies niezrozumialae sily i nic na to nie moge poradzic …

Dzien wczesniej, wieczorem, sprawdzilam sobie na kompie co gdzie i jak. Potem wpisalam adres w mapach na telefonie, zeby juz miec to z glowy. Wiedzialam ile czasu zajmie mi dostanie sie na miejsce i jakim autobusem ma pojechac. 

A w czwartek o stosownej porze ubralam sie, uczesalam i sprawdzilam efekt w lustrze, a potem udalam sie na przystanek. Wszystko bylo w porzadku do czasu kiedy wysiadlam z autobusu, bo juz po wyjsciu z niego zaczely sie schody …

Nawigacja kazala przejsc na druga strone ulicy, przeszlam, ale potem kazala dalej isc prosto, ciekawe jak … kiedy naprzeciw mialam rzad budynkow i nawet malenkiej szczelinki pomiedzy nimi, a kiedy skrecilam w prawo, nawigacja nakazala isc w lewo … A gdy jej usluchalam, nakazala przejsc spowrotem na ta strone ulicy, z ktorej przyszlam … O nie, nie bedziesz mnie zwodzila i robila ze mnie idioty durna nawigacjo, pomyslalam sobie w duchu, a pod nosem szpetnie zaklelam. Przystanelam, rozejrzalam sie i poszlam w prawo, tak jak chcialam to zrobic w pierwszej chwili, bo przeciez nie raz tedy przejezdzalam czy to autobusem, czy samochodem i mniej wiecej wiedzialam gdziie jestem i jak do tego parku … Kawalek dalej pomiedzy budynkami, zobaczylam plot z brama, przez ktora postanowilam przejsc, a za nia byla ulica, za ktora bylo widac park. Zadowolona z siebie, ze udalo mi sie przechytrzyc elektornike, pomaszerowalam przed siebie. Przeszlam przez brame i znalazlam sie w parku i bylam przekonana, ze teraz to juz jak po sznurku … Niestety nie wiedzialam w jak okropnym bylam bledzie i jakie jescze czekaja mnie niespodzianki. Na wyswietlaczu telefonu droga wygladala prosto,  dojsc do stawu, a potem isc wzdluz jego brzegu, co grzecznie uczynilam. Pogoda tego dnia byla sliczna, slonko swiecilo i bylo cieplo, a ludzi w parku o dziwo nieiwle. Ja grzecznie maszerowalam sluchajac nawigacji, bo droge przeciez ladnie pokazywala i juz nie usilowala mna krecic jak wir w rzece, przy rogu stawu (czy stawy maja rogi, ten jest raczej prostokatny i dlugi), minelam jakas knajpke i poszlam dalej … 

Szlam tak sobie, az naprzeciw obaczylam most, a nawigacja pokazala, ze jestem u celu … Tylko, ze w kolo zadnej knajpy, tylko jedna, jakas galeria wystawowa po mojej lewej, a po prawej staw. Popatrzylam na ekran, powiekszylam i szlak mnie trafil, bo wedlug nawigacji mialam przejsc przez staw, w plaw, do knajpy ktora byla po jego drugiej stronie. 

Szkoda, ze nie potrafilam wtedy zrobic zrzutu z ekranu, bo wstawilabym tu jego zdjecie na dowod, no ale przepadlo, dowodu niet. 

Zawrocilam o 180 stopni i pomaszerowalam spowrotem, ale nawigacja uparcie kazala sie wracac i koniecznie wplaw … Pomyslalam, ze moze to faktycznie chodzi o ta knajpe, wrocilam i nie sluchajac durnego urzadzenia, przeszlam przez most. Kiedy tam dotarlam, okazalo sie, ze to na 100% nie jest to miejsce ktorego szukalam i wtedy mnie olsnilo, ze to mogla byc ta kawiarnia, ktora minelam zaraz po wejsciu do parku, bo cos mi mgliscie switalo, ze to byla ta nazwa ktora dziewczyny na fejsie podaly.

Przysiadlam na lawce i usilowalam znalezc ten post, na grupe weszlam bez problemu, ale dalej ani rusz … Nie potrafilam znalezc tych zakladek, czy jak to sie tam fachowo nazywa, w ktorych byl ten post o spotkaniu. Na laptopie znalazla bym to w kilka sekund, ale na telefonie nie potrafie. Moj blad byl taki, ze nie wyslalam sobie tego postu do siebie na wiadomosci, na drugi raz bede madrzejsza. 

Wylaczylam nawigacje i poszlam spowrotem wzdluz stawu, nogi mnie juz bolaly i jakos starcilam ochote na kawe, spotkenie i pogaduchy. Doszlam do tej kawiarni i przez oszklona sciane, widzialam jakies kobitki siedzace przy zlaczonych dwoch stolikach … Przeszlo mi przez mysl, zeby tam wejsc i sprawdzic, ale moje nogi pomaszerowaly dalej, no coz tak tez czasem mam. Wyszlam z parku i znalazlam sie w miejscu, ktore nie koniecznie bylo dla mnie znajome, przeszlam przez ulice, ale nie bardzo wiedzialam jak dojsc do mojego przystanku i bingo zobaczylam moj autobus i poszlam w kierunku, w ktorym pojechal. 

Nawigacja zafundowala mi ponad godzinny spacer wokol stawu, w parku do ktorego wybieralam sie juz ruski rok i jakos ciagle bylo mi nie po drodze. Zrobilam kilka fotek gesi i labedzi, do ktorych podeszlam tak blisko, ze moglam je poglaskac, a one nawet sie nie poruszyly. Nie wiem, moze nie mialam sie spotkac z tymi babakami ktore przyszly na ta kawe, moze nie gadalo by mi sie z nimi dobrze … W moim zyciu dzieja sie czasem takie dziwne rzeczy … A do parku jeszcze wroce i mysle, ze jeszcze tej jesieni.

Kawe zrobilam sobie w domu, sztuk dwie i wypilam z Gandalfem, ktory w ten czwartek mial roboty domowe.

Zeby bylo ciekawiej, to ja juz raz bylam na takiej integracji i wtedy nawigacja zaprowadzila mnie do pubu, bez zadnych atrakcji.

A zeby nie bylo, ze cos sie mi uroilo, to juz raz mialam taka sytuacje, szlam wtedy na rozmowe o prace i tez dzien wczesniej, wieczorem, poptrzylam na spokonjnie jak to wyglada na mapie i wpisalam sobie adress w nawigacje. Tego dnia rano jechalam do pracy i mialam byc w domu przed druga, a ze to bylo o rzut beretem od mojej chalupy, to spokojnie mialam czas zeby wypic kawe i spacerkiem tam dojc na 15-sta. Jak wracalam do domu, metro dlugo stalo pomiedzy stacjami, wiec wysiadlam stacje dalej, zeby od razu pojsc do tam. Kiedy wyszlam ze stacji metra, przystanelam na chwilke, wlaczylam nawigacje i poszlam w kierunku z ktorego przyjechalam. Pamietalam z mapy, ze jest to mniej wiecej na srodku, pomiedzu dwoma stacjami metra i ze musze przejsc na druga strone ulicy, niestey nawigacja bez wzgledu w ktora strone bym nie szla, caly czas kierowala mnie w strone parku, krecila mna jak wir w rzece, wiedzialam juz, ze sie spoznie i zadzwonilam do tej babki, zeby ja uprzedzic, a potem poszlam na czuja i o dziwo trafilam pod dobry adres, ale pracy nie dostalam. Wiedzialam ze jej nie dostane jak basko polecilo mi wyprasowac koszule, a do reki zlapalo stoper, jak to zobaczylam to juz nawet nie chcialam … Albo ta nawigacja taka madra byla i wiedziala o tym wczesniej, albo sterowaly nia jakies wyzsze sily … Ale ja nigdy i nikomu, nie zamierzam niczego prasowac na czas.

33. NADAL BEDZIEMY SIE SOBA CIESZYC :-)

Wczoraj jak Gandalf wrocil z pracy, poszlismy do weta. Powiedzielismy, ze jest zle, ze bardzo go boli i chyba bedziemy chcieli go uspic. Moja ulubiona babka na recepcji, ta ktora zawsze jak tylko mnie zobaczy, to pyta jak tam Rufus, bardzo sie zmartwila. 

Wizyte mialam na 11:30.

Mloda wetka, ta ktora prowadzila go od poczatku choroby, zaprosila mnie do gabinetu. Wypytala co sie dzieje. Po czym wyszla i wrocila z telefonem w rece i wreczajac mi go powiedziala, ze pani mi wytlumaczy. Pani pracujaca w innym oddziale tej lecznicy, piersze powiedziala mi, ze ona troche mowi po polsku, chociaz niezbyt dobrze, a potem wytlumaczyla co i jak. Chcieli zrobic mu rentgen, zeby zobaczyc co tam w srodku sie dzieje, bo w przypadku problemow z biodrami, nie zawsze jest konieczna operacja, a czasem wystarcza leki, a sama glukozamina to za malo. Poza tym badanie krwi, proby nerkowe, watrobowe i na poziom cukru, normalaka u starszych kotow. Zapytalam ile by to kosztowalo, cena byla powalajaca. Oddalam telefon wetce i zadzwonilam do Gandalfa, bo moje konto jest puste. Powiedzial mi: “nie bede sie zydzil, podejmij decyzje, bo to Twoj kot”. Zgodzilam sie. Podpisalam zgode na sedacje (uspokojenie zwierzaka, zeby sie nie ruszal) i rentgen. Mialam po niego wrocic o 17:15. 

Wrocilam do domu. Zrobilo mi sie troche lepiej, bo wczesniej bylo mi smutno i co chwile plakalam (to jakas zmiana u mnie, przyznac sie publicznie do placzu, niebywale). 

Ale nerwy i niepewnosc, dalej we mnie graly, a stres mnie dobijal. I tu rowniez zrobilam cos innego niz zazwyczaj (chyba nie poznaje siebie samej), zamiast usiasc i dusic stres w sobie, zlapalam za odkurzacz i odkurzylam salon (tylko tak z gubsza, bo odkurzacz mam juz zapchany i trzeba wyprac filtr i umyc mu bebechy), kuchnie i schody i umylam podloge w kuchni. A potem umylam gary i zrobilam sobie kawe. A na koniec powiesilam pranie, ktore nastawilam kiedy skonczylam odkurzac. Dobrze mi ta robota zrobila, ruch rozladowal troche stres.

A potem, trzeba bylo jeszcze chwile, taka dluzsza chwile, poczekac do 17-stej ….

Jak nadeszla wyczekiwana godzina, zlapalam worki z recyklingiem, zeby je wywalic po drodze i wyszlam. 

A na miejscu okazalo sie, ze pierwsza diagnoza jednak nie byla poprawna. Wetka pokazala mi, na ekranie monitora, rentgen. Okazalo sie, ze Minio ma zmiany w przedostatnim i ostatnim kregu przed ogonem i stad ten bol. Potem poprosila zebym poczekala, bo ona znowu poprosi o pomoc w przetlumaczeniu. Kiedy czaekalysmy na telefon dopytalam ile ma kosztowac jeden zastrzyk, a z tego co zrozumialam maja byc 3 i ma on kosztowac £40. 

Potem dowiedzialam sie, ze maja to byc zastrzyki sterydowe i ze beda co miesiac, ale gdyby nie bylo takiej potrzeby, to znaczy gdyby kot czul sie dobrze, to nawet co 6 tygodni. Pani potwierdzila mi tez to, co wteka mowila o wynikach, ze w probach nerkowych i watrobowych cos tam jest nieznacznie podwyzszone, a cukier jest w normie, ale ogolnie jest OK. 

Przy okazji dopytalam sie o ostatnie wyniki Rufusa, bo mial robine badanie krwi tuz przed naszym wyjazdem. Okazalo sie, ze sa takie same jak poprzednio, czyli jak sie nie pogorszylo, to jest w pozadku.

A na koniec umowilam sie na wizyte na 9:15, w poniedzialek. Wyszlam z lzejsza dusza i portfelem lzejszym o prawie £400.

Minio jak tylko wyszlam na zewnatrz, zamknal jape, bo tam jak wetka przyniosla kontenerk i postawila pod gabinetem, to protestowal glosno, mowiac mi; “zabierz mnie stad szybko, bo ja nie chce tu byc …” walc glowa w siatke u gory.

Kiedy weszlam na droge miedzy blokami i minelam zakret, przystanelam i wypuscilam go, ale sie ucieszyl. Powoli doszlismy do domu, oboje zadowoleni. 

A w domu, pierwsze wbiegl do kuchni, a ze miska Rufusa byla zakryta, to pobiegl za mna i kiedy otworzylam drzwi na patio wybiegl i rozejrzal sie uwaznie, nastepnie wbiegl do salonu, pochylil sie i zajrzal pod stol, krecac glowa na prawo i lewo … Ale nie znalazl tam Rufusa. Znalazl go na gorze, lezacego w korytarzu, przywital sie z nim.

Gandalf jak wrocil, to mu powiedzial: “no Misiek, teraz to Ci sie udalo”. Wypytal co i jak. Wyglaskal Miska, bo on od jakiegos czasu do obu kotow mowi – Misiek, a najlepsze jest to, ze oba na to reaguja. Krzysiek tez sie ucieszyl. A Mira z usmiechem stwierdzila, ze fajnie. 

I tak w domu Miskow zapanowala radosna atmosfera, a ja pije sobie drugie piwo. 

Szczerze, to mialam ogromny dylemat, bo z jednej strony nie chcialam zeby sie meczyl, zeby cierpial, ale z drugiej strony nie chcialm zrobic tego ostatecznego kroku zbyt wczesnie. Usypialam wczesniej zwierzeta, ale to byla juz ostatecznosc i w tamtych przypadkach mialam pewnosc, ze to ten czas. A tu do konca nie bylam pewna … Teraz mi ulzylo i jest mi teraz tak lekko na duszy, bo kocham tego kota, znam go od chwili kiedy sie urodzil i ciesze sie, ze mamy jeszcze czas, czas w ktorym mozemy sie soba cieszyc nadal.

32. SMUTNO …

O Minku pisalam w marcu, ze ma problem z biodrami. 

Poszukalam sobie informacji o glukozaminie i o leczeniu tej przypadlosci. Co do glukozaminy to myslalam, ze moze bede mogla mu dawac nasza ludziowa, ale nie, dla kotow nie nadaje sie nawet ta psia. Nie rozumiem tylko dlaczego, wetka przy pierwszej wizycie, nie powiedziala mi, zebym zaczela mu ja podawac. Dopiero przy drugiej, kiedy sama o to zapytalam, podala mi nazwe odpowiedniego specyfiku. Za to chetnie, dawala mi srodek przeciwbolowy dla niego.

Przemyslalam sobie wszystko, w ta i tamta strone, bilam sie z myslami i nie bylo mi latwo… ale podjelam decyzje …

Proponowano mi rentgen … a potem operacje, ktorej koszt mozna oszacowac dopiero majac zdjecie.  Bez zdjecia widze, ze jest nieciekawie, za dlugo sie ukrywal, a ja nawet nie wiedzialam, ze koty rowniez na to choruja.

Operacja musiala by byc na oba biodra, wiec nie jedna, a dwie. Kazda operacja wiaze sie z bolem. Pamietam kiedy ostatnio mial usuwany ropien z ucha, to bylo to dla niego bardzo traumatyczne przezycie. Spedzil tam prawie cala dobe, bo musialam go zostawic na noc i odebralam go okolo 17-stej. Kiedy w domu wypuscilam go z kontenerka, pierwsze dopadl miski z woda, a potem wciagnal miske zarcia i znowu pil i pil … Wygladalo na to, ze nic tam nie jadl i nie pil, nie dlatego zeby mu nie dali, ale dlatego, ze byl w obcym miejscu i byli tam obcy ludzie. A potem kiedy nioslam go do kontroli, to wyl jak potepieniec, cala droge do tam. Potem jeszcze, jak za jakis czas szlam z nim na szczepienie, tez wyl i tak jeszcze kilka razy … A jednak, operacja na biodro jest duzo powazniejsza …

A potem ma byc rehabilitacja i znowu obce osoby …

A Minio to kot jednego pana, on boi sie obcych i nie zawiera z nimi znajomosci, jak do nas ktos przychodzi to ewakuluje sie na gore, albo wychodzi na zewnatrz. On jest na dystans nawet z ludzmi ktorych zna. Nawet kiedy Magda do nas przyjezdzala, a przeciez zna ja od swoich pierwszych dni, to na poczatku obchodzil ja szerokim lukiem i tak samo zachowuje sie jak przyjezdza Mira. Kiedy czasem odwiedza nas syn, to dopuki go nie zawola, to tez zachowuje sie jak dziki.

I jeszcze jedno, jak utrzymac w domu kota, ktory przez cale swoje zycie byl wychodzacy? To nie jest taki kot jak Rufus, ktory moze spac 24 godziny na dobe. A nawet Rufus jak ladna pogoda lubi sobie polazic, czy pospac miedzy kwitkami, na patio i potrafi zrobic niezla rebele o to, zeby mu drzwi otworzyc. Minio to kot kochajacy ruch, lazenie, bieganie za wiewiorkami, przeganianie innych kotow, a nawet lisow ze swojego terenu … Jak takiego, po operacji utrzymac w domu? Po histori z uchem przez tydzien nosil kolnierz i w zwiazku z tym, nie mogl wychodzic na pole i naprawde bylo ciezko. On lazil po domu i jojczyl, chodzil od drzwi wejsciowych, do tych na patio i plakal. Caly czas czail sie gdzies pod drzwiami i trzeba bylo pilnowac, zeby nie zwial na zewnatrz. Kolnierz nie byl dla niego przeszkoda, bo bardzo szybko opanowal poruszanie sie w nim. A my ciegle  musielismy uwazac i odpychac kota od drzwi. 

I jeszcze jedna niepokojaca sprawa, zauwazylam ostatnio, ze duzo pije, duzo wiecej niz zwykle … i sika, tez duzo wiecej … Zaczelo sie to juz przed naszym wyjazdem, a moze nawet wczesniej, tylko wtedy nie bylam pewna ktory to, ale wtedy jeszcze myslalam, ze moze to przejsciowe, bo czasem juz tak bywalo, ze wody wiecej z kubka ubywalo … Taraz ewidentnie widze, ze to on i widze go jak pije … duzo pije ….

Decyzje podjelam juz w pierwszym tygodniu maja. 

Powiedzialam sobie wtedy, ze nie bedzie rentgena i nie bedzie operacji. A kiedy przyjdzie ten czas, ze glukozamina i srodek przecwbolowy nie beda pomagac, to sie pozegnamy, a do tego czasu bedziemy sie cieszyc kazdym dniem ktory nam pozostal. Decyzja ta byla dla mnie bardzo trudna, naprawde bardzo trudna.

A teraz od poiedzialku Miniek wychodzi tylko na patio, albo lezy w kuchni na pudle z kocimi puszkami, czy na gorze na kociej macie. Jak czeka na miche, to nie siada tylko krazy wkolo moich nog, albo sie kladzie. Bardzo ostroznie stawia tylne nogi i bywa, ze sie chwieje. Pierwsze myslalam, ze to jakis gorszy dzien, a zazwyczaj wtedy daje moim kotom swiety spokoj, ale wychodzi na to, ze jednak nie …. Od poniedzialku jest na pelnej dawce srodka przciwbolowego, a dzisiaj jak sie nad nim pochylilam i glaskalam i przylozylam do niego ucho (bo nadal nie slysze dobrze), to nie mruczal … A wczoraj jak chcialam sprawdzic, czy sie nie myle w swoich obserwacjach i przejechalam mu palcami, po obu udach, to uderzyl mnie zebami w reke …

Jutro, jak Gandalf przyjdzie z pracy, pojdziemy do weta … 

Smutno mi … Bardzo mi smutno ….


31. POWTORKA Z ROZRYWKI …

Wracam do zywych. Powiedzmy, ze jestem juz prawie zdrowa … chociaz jakos dziwnie, sil mi brak.

Mialo byc o podrozy, o pobycie w Polsce, o weselu, a nawet o paskudnym chorobsku, ale bedzie o kocie …

Zaczelo sie jakos dwa tygodnie temu, w czasie kiedy chorobsko zamienilo mnie w gluche zombi. Nie mialam juz sily siedziec w fotelu i chcialam sie wczesniej polozyc do lozka. Minio przyszedl do domu, dalam mu miche, ale Rufusa nie bylo … Powiedzialam Gandalfowi, zeby poszedl go poszukac, powolac, bo nie ma go w domu od poludnia, a to troche dlugo … Poszedl. Niestety, kot debil sie nie objawil.

Rano, kiedy otworzylam drzwi na patio, nie wiadomo skad, pojawila sie zguba. Nie wiem, czy wpuscila go Mira jak wychodzila do pracy, czy byl na patio i czekal …. Nie wiem, nieprzytomna bylam.

Nastepnego wieczora, poprostu zamknelam drzwi na patio jak wrocil i wcale nie przejmowalam sie tym, ze do dziewiatej bylo jeszcze sporo czasu. Kot protestowal, ale mogl drzec ryja do woli, dzwieki do mnie nie docieraly. Niestety, potem z dnia na dzien, bylo coraz gorzej. 

Moje chorobsko zaczelo laskawie troche odpuszczac, wiec wiecej do mnie docieralo, wizualnie, bo dziwekowo nietety panowala cisza. Pierwsze zauwazylam, ze kot ma brzuch, jak dobrze napompowany balon, a to zazwyczaj oznacza tylko jedno, ze chodzi do kogos na chrupki. Po drugie, futrzak zdecydowanie odmawial, jedzenia tego co nakladalam do miski. Patrzyl na jej zawartosc, wachal, po czym wstawal i szedl pod drzwi, zadajac wypuszczenia, dajac mi tym sposobem do zrozumienia, ze on idzie tam gdzie “lepiej” karmia. 

Niestety, po kilku dniach takiej “lepszej” diety, kot debil dostal sraczki.

I tu taka mala dygresja: Uwazam, ze do tych wszystkich, kocich i psich chrupek, jest dodawany jakis uzalezniacz. Rufus byl wychoany za kociaka na najtanszych chrupkach i puszkach z Biedronki i nie, nie ja mu to zrobilam, bo kiedy do mnie trafil mial rok. Ja nauczylam go jest mieso i dawalam mu troche lepsze jakosciowo chrupki oraz puszki. U mnie chrupki, byly zawsze tylko jako dodatek, ale codziennie troche ich dostawal, z czasem coraz mniej. Od stycznia ubieglego roku, w moim domu nie ma chrupek, ale kot pamieta, ze byly i ma nadzieje. Od czasu do czasu prowadzi mnie pod drzwi szafy, ociera sie o nogi, pomialkuje i wpatruje sie w uchwyt, bo pamieta, ze tam stal worek z jego ulubionym zarciem. Ja doskonale zdaje sobie sprawe z tego, ze jak kots mu nasypie jakie kolwiek chrupki, to on rzuci sie na nie jak narkoman na glodzie. Bedzie tam tez wracal z uporem uzaleznionego maniaka i bedzie mamil delikwenta spojrzeniem, ala kot ze Szreka.  Koniec dygresji.

Po ostaniej chorobie Rufusa, troche sie nakombinowalam, zeby dojsc do tego, jaka dieta najbardziej mu sluzy. Teraz dostaje puszki Feringa i surowe mieso. Jesc dostaje trzy razy dziennie i do kazdego posilku dolewam mu wody, okolo 40 mililitrow i wtedy jest OK i kot sika i czuje sie dobrze. Niestety suche zarcie powoduje tylko same problemy. Wiosna jak gdzies nazal sie chrupek, to siku nie bylo i nie chcial nic jesc, przez dwa dni podawalam mu wode strzykawka, duzo wody i wszystko wrocilo do normy. 

Teraz, w sumie to trzy noce spedzil u kogos (nie jedna po drugiej, bo robil sobie odstepy), a ten ktos sie dobrze bawil, a ja mialam sprzatanie i kurwice, jak bym zlapala to bebechy bym wyprula, temu komus, nie kotu.

Nie wiem, moze to znowu Rashid, bo Rufus czasem tam lazi, wiem to po zapachu pachnidla, ktorym potem jest przesiakniety, a moze to ktos inny. Niestety kocisko uparcie milczy w tej kwesti i tajemnicy nie zamierza wyjawic.

W niedziele strasznie sie wscieklam, bo sobie go juz zamknelam w domu, a Gandalf wchodzac do salonu z patio, zamiast patrzyc z czego zyje, gapil sie w telefon i mi go wypuscil. Pobiegl potem na zewnatrz, ale po zwierzu juz ani slad nie pozostal. Powiedzialam mu zeby poszedl do Rashida i powiedzial mu co i jak, bo ja jak glucha to se nie pogadam, ale on nie poszedl.

W poniedzialek zrobilam kotu areszt domowy, zeby sraczke wyleczyc, ale we wtorek mi zwial …

W srode stwierdzilam, ze nie bede czekac az mi sie uszy odetkaja, bo do tego czasu kot mi sie od sasiedzkiej dobroi wykonczy i zastosuje sposob ktory raz juz sie sprawdzil. Odnalazlam obroze, ktora kiedys tam kupilam i dorobilam do niej piekne biale koleczko, na ktorym zamiescilam odpowiednie informacje. Rufus znowu dostal medal.


Kotos moze zapytac, dlaczego wogole wypuszczam starego, chorego kota, a nawet dwa, na zewnatrz i czy sie nie boje. Tak boje sie, boje sie, ze moze mu sie cos stac, a najbardziej boje sie tego, ze moze gdzies tam np w jakichs krzakach, zlec i cierpiec, a ja nie bede wiedziec gdzie on jest i nie bede mogla mu pomoc. Niestety prawda jest taka, ze aby nie wypuszczac kotow na zewnatrz, musiala bym je zamknac w salonie i nie otwierac wtedy drzwi na patio, albo zamknac je w mojej sypialni. W mieszkaniu ktore wynajmujemy, niestety nie ma czegos takiego jak przedpokoj. Drzwi wejsciowe otwieraja sie w strone schodow, ktore sa po lewej stronie i po lewej stronie sa rowniez drzwi do salonu, a na przeciw wejscia jest kuchnia. Problemem tez sa okna, ktore otwieraja sie na zewnatrz i maja plastikowe ramy. Gdyby to bylo moje mieszkanie, to mogla bym sobie kombinowac, zabezpieczyla bym wtedy patio tak zeby koty nie mogly z niego wyjsc, ale niestety my je tylko wynajmujemy i wyzej dupy nie podskocze. Zreszta teraz jak Rufus mial sraczke i zrobilam mu areszt domowy, to pokazal mi dobitnie na co go bedzie stac jak nie bedzie mogl wyjsc, szczegolnie teraz jak jest cieplo. Siedzialam sobie na fotelu i widzialam, ja Rufus w ktorym juz wscieklosc buzowala, poprostu zaatakowal Minka, a jest to kot ktory zazwyczaj jest ulegly i schodzi  z drogi jak Minowi cos nie pasuje. Byl tak wsciekly, ze nawet go nie dotykalam, bo pewnie i mi by sie oberwalo, tylko odepchnelam go noga i wypuscilam Minka na zewnatrz, zeby je rozdzielic.

Co prawda chodzi mi po glowie pomysl zabezpieczenia patio, ale nie wiem co z tego wyniknie, zawsze mozna by to zdemontowac w razie W.

Narazie jest jak jest i Rufus znowu nosi medal i najwazniejsze jest to, ze to dziala. Juz w srode wieczorem, kotecek grzecznie siedzial sobie przed domem, razem z Minkiem i normalnie spal w salonie jak kazdej nocy. Rano w czwartek zazadal sniadania i je zjadl. 

A tak na marginesie, to wkurwiaja mnie ludzie ktorzy karmia nie swoje zwierzeta. Rufus wyglada dobrze, nie wyglada na zglodzonego, futro ma ladne i blyszczace, przyjemne w dotyku, tak nie wygladaja bezdomne koty. I do cholery, jak ktos odczuwa potrzebe karmienia jakichs kotow, to w schroniskach jest ich wystarczajaco duzo i mozna ta potrzebe zaspokoic tak, ze bokami im wyjdzie. Ja osobiscie nie karmie cudzych zwierzakow, a nawet ich nie dotykam, a na schronisko daje co miesiac dyche.


30. PRZED PODROZA …

Jest po 20-stej, gdzie tam do trzeciej …

Jestem spakowana, a wlasciwie to bylam juz wczoraj, dzisiaj tylko dopielam to na ostatni guzik. Zanim sie poloze, zeby troche polezec przed podroza, zniose swoja walizke i inne takie na dol. Naszczepki zielistki dla corki i stroczyk dla Eli stoja na kuchennym blacie. Do lodowki samochodowej trafily nasze kanapki i owoce i kombucza dla corki, oraz woda dla mnie i jakies napoje dla Gandalfa.

Zostalam wprowadzona w blad, prom mamy o 6-tej, a nie o 4-tej … Hummm, a dzisiaj uslyszalam: “ja? Nie, wprowadzilem cie w blad …”

O 2-giej trzeba wstac, bo jak czlowiek rozbudzi sie w srodku nocy, to reakcje ma spowolnione, wszystko dociera do niego wolniej ….  A bagaze trzeba wniesc do samochodu i chyba kawe zrobie. Na promie nie maja takiej jak lubie, a potem po drodze tez nie. We Francji chyba nie pilismy, w Belgi kiedys tak, byla okropna, w Niemczech niespecjalna. My lubimy Coste, a po drodze w serwisach nie trafilismy … Mnie kawa nie pobudza, ale lubie jej smak, a jak mam pic taka sobie, to moge sie obejsc bez niej, nie lubie sobie psuc smaku.

Ciesze sie na ten wyjazd, na slub brata, bo on sie tak bardzo cieszy, na spotkania z corka, Psota, siostra, bratem i jago Sylwia, oraz Ela.

Ta ostatnia mnie zaskoczyla, pod jakims moim postem na fejsie zapytala ot tak: “ nie masz przypadkiem naszczepki kwitnacego storczyka, ?”. Nie maialm i nie mam, ale pomyslalam sobie, ze w sumie to mogla bym jej dac jeden z moich trzech, bo mam wszystkie w jednym kolorze, a w to miejsce kupic sobie np zolty, zawsze chcialam, ale miejsca nie mam. A potem dostalam wiadomosc: “ a wloczke chcesz?”  i jeszcze jedna: “to bedziemy mialy pretekst, zeby napewno sie spotkac”. Fajnie ciesze sie. W sumie to dziwna jest ta nasza znajomosc, pierwsze czytalam jej bloga “Ecodzien”, byla wymiana komentarzy, potem zaproszenie na fejsie do grona znajomych. A kiedys tam napisalam, ze jade do Polski, to padla propzycja przelamnaia internetowej znajomosci. Przez te wszystkie lata, bosz nawet nie pamietam ile to … spotkalysmy sie moze 3, moze 4 razy, a ja czuje sie jakbym znala ja cale wieki … Hummm …nie ogarniam tego, nie potrafie tego nazwac, ale lubie ja bardzo, jest taka bardzo naturalna, taka prawdziwa, nie ma w niej falszu, czuc od niej takie wewnetrzne cieplo … I sie ciesze i wioze ten pretekst dla niej i mysle, ze bedzie jej kwitl rownie pieknie ja mi dotychczas, a moze nawet piekniej. I ciekawa jestem tej wloczki, bo nawet nie wiem jaki ma kolor …

Gandalf ma wielkie plany, chce sie spotkac z siostra, ktorej cale wieki nie widzail i pewnie z bratem, ja go nie lubie i nie chce mi sie do niego isc. Pewnie bedzie chcial odwiedzic Pawla. Ciekawa jestem czy dal znac synowi, ze bedzie w Bielsku, przypominalam, ale … Uwazam, ze to nie fer  w stosunku do niego, zawiadamac go z drogi, mysle tez, ze powinien poznac wnuka, maly jakos roczek bedzie mial …

Ciesze sie a jednoczesnie mam obawy, jak zwykle zreszta, przed kazda podroza. Tylko, ze teraz chodzi o moich chlopakow, Krzysiek bedzie je karmil jak zwykle i podawal leki, teraz nie tylko Rufusowi. Kiedys jak byly mlodsze, to trzeba bylo pamietac tylko o Rufusowych lekach na astme, a teraz to mam w domu kocia geriatrie. Juz nie mozna ich tak wypuszczac na zewnatrz, jak kiedys i trzeba pilnowac zeby kazdy zjadl swoja porcje, bo zarcie jest reglamentowane, dla Minka. Minek zawsze kradl Rufusowi albo dojadal po nim, a terz nie moze przytyc. Jestem dobrej mysli, ale w tyle glowy tkwi ten co zawsze … czarnowidz pieprzony, ktory ciagle, nawet jak jest dobrze, cos tam szepce i straszy: “ a bo wiesz, zawsze moze sie cos …”

Ciekawe jest to, ze przed tym wyjazdem nie wlaczyl mi sie “szwendacz poszukiwacz”, czyli nie mialam napadow kompulsywnego obzerania sie, jak ja tego nie nawidze … Czlowiek ciagle otwiera lodowke i czegos szuka i zazwyczaj znajduje, albo kroi kromke chleba i choc by sucha … Fuj, nie znosze tego, ale nie potrafie nad tym zapanowac, a teraz ot tak, poprostu sie nie wlaczylo …  Tylko zezarlam dwa, z czterech ciasteczek, ktore lezaly na talerzyku, a ktore Mira upiekla, byly pyszne, czekoladowo – czekoladowe, ale poczulam sie po nich zle, bo ja od jakiegos czasu unikam slodyczy …. A jeszcze dziwniejsze jest to, ze jestem spokojna, jakby to byl zwykly dzien, jak co dzien, no prawie, ale podoba mi sie to, ten stan.

Dobra, czekam … Moze jeszcze poczytam, pochodze po ulicach Derry, rozgladajac sie ze strachem, czy nie czai sie gdzies TO …

A potem pojde sie polozyc, zeby chociaz polezec, a moze jednak uda mi sie zasnac i przespac troche …. To bylo by jeszcze dziwniejsze ….

A o 2-giej pobydka … a o 3-ciej wyjazd … musimy tam byc 45min wczesniej ….

29. W POLSCE, NIE BEDE ZEZOWATA NA JEDNO UCHO …

W wielka niedzile, jak jechalismy do Markow, zepsul mi sie aparat sluchowy, a dokladnie to odmowil wspolpracy ten, na prawe ucho. Pierwsze myslalam, ze to moze jednak bateria, chociaz dopiero co ja zmienilam, wiec przelozylam ja do lewego i wszystko gralo. Schowalam zbuntowane ustrostwo do pudeleczka i zostalam zezowata na jedno ucho.

Baterie i obsuge aparatu, czyli wszelkie naprawy, mam za darmo, tylko trzeba pojsc do szpitala, do punktu obslugi. Kiedy skoncza mi sie baterie, to poprostu jade tam, oddaje opakowania ze zuzytymi i dostaje nowe, a pani w mojej ksiazeczce dokonuje stosownego wpisu i to wszystko. A kiedy cos by mi w aparacie nie dzialalo, to nalezy tam zadzwonic i umowic sie na wizyte. Jeszcze nigdy nie musialam, az do teraz. Troche czasu mi zeszlo, bo nie chcialo mi sie tam jechac, az jakos pod koniec maja, poprosilam Krzyska zeby mi tam zadzwonil i dupa. Zadzwonil, ale mogl se pogadac z automatem, ktory informowal, zeby sie nagrac, albo zeby wyslac maila. Nie lubie gadac z automatami i nie cierpie sie nagrywac, a potem co … w odpowiedzi dostane wiadomosc glosowa, a tego poprostu nienawidze. Szukalam maila na stronie szpitala, ale jakos nie udalo mi sie go znalezc, znalazlam cos, ale to byly chyba jekies maile wewnertrzne, ichnie szpitalne, bo jedyna odpowiedz jaka dostalam, to bylo, ze nie ma takiego adresu … Nie pozostawalo nic innego jak ruszyc dupe i poprostu tam pojechac, a to jednak troche daleko, bo dotarcie do tam, metrem, zajmuje nie cala godzine.

W koncu, w poniedzialek ruszylam dupe. Musialam chwile poczekac, bo przy okienku jakas stasza pani zastanawiala sie, czy chce appointment na wtorek, czy … ostatecznie zdecydowala sie na srode. Ja nad niczym sie nie zastanawialam, babka zapytala czy moge przyjsc jutro na 10-ta. Moglam. Wydrukowala mi moj appointment. Juz jak znowu siedzialam w metrze, postanowilam, ze przesiade sie na Stockwell, z Northern na Viktorie i podjade na Brixton, zeby kupic sobie olej kokosowy, cynamon w laskach i buraki, a po zakupach wroce do domu autobusem. Zazwyczaj chodze na Brixton pieszo, tam i spowrotem, ale w ten poniedzialek lalo od rana.

We wtorek rano, o 9-tej wyszlam z domu, zeby byc tam troche wczesniej. Zameldowalam sie w okienku od wymiany bateri i poszlam usiasc na krzesle. Jeszcze dobrze sie nie rozsiadlam, jak wyszla z gabinetu mloda dziewczyna i zawolala moje imie … Malo co nie przegapilam tego faktu. Ona zawolala jakies imie, a ja jakos nie zwrocilam na to uwagi, ale nikt nie wstawal i kiedy powtorzyla, to ja dopiero zaskoczylam, ze to o mnie chodzi … Predko poderwalam zadek z krzesla i powiedzialam: “Malgorzata? Is me”. W gabinecie Pani poprosila zebym usiadla i zapytala jaki mam problem. Podalam jej moj prawy aparat i powiedzialam, ze nie dziala, ze wymienilam baterie i dalej nie dziala. Wziela szczypce, czy cazki i wyciagnela wezk ze sluchawka, potem jeszcze wyciagnela ta plastikowa czesc do ktorej wlkada sie wezyk i obie te czesci zalozyla nowe, nastepnie poprosila obym jej podala moj lewy aparat i zrobila to samo, a potem polecila, zalozyc na uszy i zapytala czy lepiej slychac. Tak, bylo lepiej. Popatrzyla w komputer i powiedziala mi, ze mam aparat juz 3 lata, a ta czesc laczaca wezyk z aparatem, nalezy wymieniac co pol roku. Podziekowalam, pozegnalam sie i wyszlam.

Hummm, zaczelam sie zastanawiac, czy ta babka ktora kalibrowala mi aparat trzy lata temu, to czy ona mi o tym powiedziala … nie wiem. Mowila duzo i szybko. Powiedziala mi i pokazala jak czyscic wezyk i jak go wymieniac. Powiedziala tez kilka innych rzeczy, ale nie pamietam czy mowila o tym akurat, moze tak, a moze nie, a moze poprostu mi to umknelo … W sumie to i tak teraz nie wazne, najwazniejsze jest to, ze aparat dziala i jak pojedziemy do Polski, to nie bede zezowata na jedno ucho.

A w metrze znowu wpadlam na genialny pomysl, ze jak nim jade to wysiade dopiero na Tooting Back i tym sposobem nie bede musiala tam jechac specjanie. A tam udalam sie do Primark’u. Mialam nadzieje na to, ze moze trafie jakis satnik, ale niestety nic interesujacego nie znalazlam, bo wszystkie byly wypchane gabka, a ja z wielkosci moich cyckow jestem zadowolona. Za to kupilam sobie dwie pary gacio-leginsow i dwie pary japonek. Do domu wrocilam autobusem.

A do Polski jedziemy juz w srode 19-go, na slub mojego brata, ktory bedzie w sobote 22-go. Jedziemy samochodem i w zasadzie to sie zastanawiam czy to bedzie jeszcze wtorek, czy juz sroda, bo prom mamy na czwarta rano, wiec z domu musimy wyjechac gdzies o drugiej. Cholera jeszcze nigdy nie jechalam do Polski o takiej zabujczej porze. Miala z nami jechac wnuczka, ale znalazla prace, wiec jedziemy sami. Gandalf wykupil nam hotel po drodze, w Dreznie, wiec bedziemy spac w lozkach, jak ludzie i zjemy tam sniadanie i bardzo dobrze. Do tej pory jak jechalismy do Polski, to robilismy postuj, na 3 – 4 godziny i spalismy w aucie, ale to juz nie te lata, jestesmy coraz starsi i tak juz sie poprostu nie da.

Juz sie nie moge doczekac, w czwartek obiad zjem u Psoty. I z Ela sie umowilam, a na dodatek musimy sie spotkac, bo mamy do tego stosowny pretekst.

A jutro, jak wszyscy pojda do pracy, spakuje sie na spokojnie.